Jan Wejchert – czyli polski sen

Zbigniew Niemczycki wspomina życie i działalność wybitnego Polaka i swojego przyjaciela

Fot.: Judyta Papp

’Sukces’, 'Wizja i innowacja’, 'Działalność społeczna’. Te trzy kategorie Nagrody im. Jana Wejcherta przyznawanej od dwóch lat pod egidą Polskiej Rady Biznesu, której mam zaszczyt przewodniczyć, a której On był współtwórcą i pierwszym prezesem, chyba najlapidarniej oddają filozofię Jego działania. Po czterech niespełna latach od Odejścia Janka, jako Jego znajomy, a potem przyjaciel przez ćwierćwiecze mogę jedynie wspomnieć o ogromnym podziwie: dla niespożytej energii, uporu, mnogości pomysłów każdego dnia, niesłychanej wyobraźni i pasji życia oraz budzącej najwyższy szacunek, 16-letniej walki z białaczką. Niewielu wiedziało o tej ciężkiej batalii, pełnej skupionej duchowości. Janek – jak powiadał – śmiertelną chorobę 'ignorował’.

Mając naście lat wyjechał na Zachód z 5 dolarami i adresem koleżanki. W 2008 roku zajął 897. miejsce na liście magazynu 'Forbes’ ze stanem posiadania szacowanym na 1,3 mld USD. Spełnienie 'american dream’? Powiedziałbym, że raczej spełnienie 'Polish dream’. Mało kto wie nawet w Jego ojczyźnie, że przejął niezwykle inspirujące wzorce rodzinne. Jego dziadek Tadeusz Wejchert do 1939 r. miał w Gdańsku firmę spedycyjną Wartrans, zaś brat Tadeusza Kazimierz był w Warszawie przedstawicielem General Motors. Niedługo po wojnie, gdy ponownie zajęli się interesami, obaj trafili w komunistycznej Polsce do więzienia. Kazimierza skazano 'za szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej’, za dowód wystarczający przyjmując, iż był reprezentantem General Motors, natomiast Tadeusza 'oskarżono’, że… wynagradzał swych pracowników lepiej niż przedsiębiorstwa państwowe, odbierając im w ten sposób najlepszych fachowców. Bracia Wejchertowie nie doczekali sprawiedliwości. Zostali zrehabilitowani dopiero po śmierci, w latach 80. Aspiracje, pragnienia dziadka i jego brata mógł zrealizować dopiero wnuk Tadeusza…

Rodzicom Janka ledwie starczało w PRL 'od pierwszego do pierwszego’. Pierwsze pieniądze zarobił w wieku 12 lat, sprzedając zdjęcia z uroczystości w szkole podstawowej, sam kupując sobie z kieszonkowego aparat fotograficzny i niezbędne chemikalia. To go – jak powiadał po latach – 'nauczyło kalkulacji’. Studiował przez dwa lata na Uniwersytecie Warszawskim fizykę jądrową, bo 'chciał postrzegać świat w wielu wymiarach’, potem przeniósł się na ekonometrię. Ale zarówno teoria, jak i praktyka ekonomii socjalizmu mierziły Go, nie widział w nich logiki i sensu. Nie mieścił się w ramkach kraju, jak to kiedyś malowniczo ujął, 'owłosionej golonki z pieczątką urzędnika’. Wyruszył zatem na nieprzetłumaczalne dziś dla Obywateli Wolnego Świata, a doskonale znane niepokornym w tzw. bloku wschodnim 'saksy’, imając się różnych dorywczych zajęć w kilku krajach Europy Zachodniej. Pracował m.in. w hurtowni spożywczej, rozładowywał ciężarówki, uczył się od podstaw, w praktyce twardych reguł kapitalizmu. I teorii. Jego duchowym nauczycielem był Jack Welch, były prezes koncernu General Electric, autor książek o zarządzaniu. Książkę 'Winning’ Welcha, której egzemplarze rozdawał później swoim podwładnym menedżerom znał chyba na pamięć. Z czasem, nieco korzystając z pomocy zagranicznych krewnych mógł wypłynąć na szersze wody.

Głośniej stało się o nim w Polsce już w latach 70., za rządów światlejszego przywódcy partyjnego Edwarda Gierka, lansującego ostrożny 'kurs otwarcia’ na Zachód. Janek promował wtedy wyroby koncernu Dunlop. W przaśnej, komunistycznej Polsce organizował pierwsze turnieje z udziałem zawodowych tenisistów. Brali w nich udział ówcześni najwięksi gracze: Björn Borg, Guillermo Vilas, Tom Okker, Jan Kodeš. Janek dokonywał cudów, by ich ściągnąć, wynajmował nawet specjalnie dla nich samoloty. Na korty, gdzie rozgrywano mecze, waliły tłumy, chcąc z bliska obejrzeć bliżej nieznane wcześniej gwiazdy. To była dla Niego zapewne ogromnie ważna lekcja marketingu i public relations w ramach nieco szalonej improwizacji. Wtedy też, dzięki zamiłowaniu do białego sportu miałem okazję go poznać i znaleźć z nim wspólny język. Szybko też się zaprzyjaźniliśmy.

I znów mało kto nawet w Polsce wie, że Janek jako raczkujący biznesmen napisał… projekt ustawy o firmach polonijnych, które stanowiły istotny impuls do demontażu tzw. realnego socjalizmu i początku transformacji ustrojowej. O co w tym chodziło w ówczesnych realiach? Firmy polonijne ówcześni twardogłowi z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej nazywali 'wrzodami na zdrowym ciele socjalizmu’. Zaczęły powstawać w latach 80., gdy na półkach sklepów nad Wisłą stał już tylko ocet. A mydło i pastę do zębów Polacy przywozili z Węgier i Czechosłowacji. Gołym okiem widać było, że to socjalistyczne ciało gnije w oczach. Ówczesne władze, chcąc ratować sytuację, postanowiły wpuścić do kraju nieco kapitalizmu. Nie o kapitalizm jednak tak naprawdę chodziło, ale o twardą walutę, która w Polsce była wtedy warta o wiele więcej, niż na Zachodzie. Żeby ściągnąć trochę dolarów, partia postanowiła zachęcić 'polonusów’ do zakładania firm w kraju. Warunkiem było zainwestowanie w ojczyźnie. I wyprodukowanie 'masy towarowej’ dla socjalistycznych pustych sklepów. Janek wchodził do Polski z ofertą spółki Konsuprod, której był dyrektorem, jako jeden z pierwszych, obok Zenona Ignacego Soszyńskiego, Jana Kulczyka czy Jerzego Staraka.

Na pustynnym polskim rynku każdy towar, zwłaszcza w estetycznym opakowaniu, szedł jak woda. Ketchupy, chipsy (wcześniej w Polsce nieznane i początkowo trudne do przyswojenia jako 'suszone ziemniaki’), a także inne spożywcze smakołyki, które produkował Konsuprod, znikały błyskawicznie ze sklepów. Janek na branży spożywczej nie poprzestał. Szybko zaczął sprowadzać z Dalekiego Wschodu magnetowidy i sprzęt elektroniczny, m.in. wyroby Hitachi, stworzył jedną z pierwszych agencji reklamowych, założył pierwszą w Polsce automatyczną myjnię samochodową. Był pionierem na skalę naszego regionu Starego Kontynentu w wielu dziedzinach handlu i usług.

Rozmach jego przedsięwzięć, międzynarodowe doświadczenie, erudycja, instynkt biznesowy sprawiły, że Leszek Balcerowicz, naczelny architekt polskich przemian ekonomicznych zaproponował mu fotel ministra przekształceń własnościowych. Odmówił. Widział się w centrum wydarzeń, ale gdzie indziej, w innym wymiarze. Co nie znaczy, że unikał polityki, współodpowiedzialności za los kraju (został, o czym wspominałem na początku, pierwszym prezesem Polskiej Rady Biznesu, skupiającej przedstawicieli renomowanych pracodawców), nie stronił od publicznych wystąpień, formułując oceny i prognozy. 'Kryzys. Uważam, że to szansa. To mobilizuje naszą firmę, bo chcemy wykorzystać słabość konkurencji. Tak samo powinna zrobić polska gospodarka. Kryzys usprawiedliwia szybkie działanie i przeprowadzenie reform, jakich w normalnych warunkach nigdy nie dałoby się przeprowadzić. Można odbiurokratyzować gospodarkę, uprościć system podatkowy, przyspieszyć prywatyzację’ – apelował pod koniec życia.

Tele-wizjoner

Jankowi nieśmiertelność w pamięci Polaków zapewniła przede wszystkim firma ITI (International Trading and Investment; rok powstania 1984, przez 10 lat funkcjonująca na giełdzie w Luksemburgu) i założona przez nią telewizja TVN (do dziś obecna na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych). Telewizja, która właściwie powstać… nie powinna. Pamiętam, że połowie lat 90. Janek zaproponował mi, byśmy w trójkę, wspólnie z Mariuszem Walterem uruchomili własny kanał telewizyjny. Dużo o tym myślałem, analizowałem, szacowałem szanse powodzenia. I w końcu im odmówiłem, gdyż uznałem, że szanse na sukces są bardzo małe. Dziś widzę, jak bardzo się pomyliłem i jak nie doceniłem wizji i determinacji Janka.

Wizja i determinacja – te słowa padają zapewne w każdej rozmowie o Janku. Ale mówiąc o nim, tych słów uniknąć się nie da, gdyż dzięki tym cechom udało mu się stworzyć ITI i uczynić z tego, zatrudniającego w szczytowym okresie 5 tys. osób konsorcjum jedno z najlepiej rozpoznawalnych polskich brandów, wiodącą grupę medialną w Europie Środkowej. Wizjonerstwo polegało na tym, by zainwestować w media elektroniczne, dziedzinę, na której na początku lat 90. nie dało się – wedle wielu – zarobić dużych pieniędzy i rzucić wyzwanie wszech potężnej wtedy telewizji publicznej. Determinacja przejawiła się w tym, że TVN stał się telewizją ogólnopolską, choć długo wyglądało, że nie ma na to minimalnych szans.

Pomysł, by stworzyć ogólnopolską telewizję był dość naturalny, gdy za partnera w biznesie ma się wybitnego twórcę telewizyjnego – a takim jest bez wątpienia wspomniany Mariusz Walter, autor kultowych hitów doby PRL, jak m.in. 'Turniej Miast’ czy 'Studio 2′, które m.in. potrafiło sprowadzić do Polski zespół ABBA u szczytu jego powodzenia. Tandem Wejchert – Walter (pierwszy zarządzał korporacją, drugi zajmował się programową stroną anteny) aplikował o koncesję w 1992 roku. Wydawało się, że po swojej stronie mają wszystkie atuty: solidne zaplecze finansowe, ambitny pomysł na stację telewizyjną, wsparcie Reutersa i niemieckiego RTL. Wtedy jednak wygrał Polsat Zygmunta Solorza – w dodatku otrzymał on jedyną koncesję ogólnopolską, co oznaczało, że więcej telewizji nadających w całym kraju nie będzie.

Właśnie w tym momencie ujawnił się drugi niezwykły talent Janka: determinacja. Mimo że przepisy jednoznacznie mówiły, że kolejna ogólnopolska telewizja powstać nie może, szukał swojej szansy. I ją znalazł. Najpierw ITI wywalczył (w 1997 r.) koncesję na telewizję regionalną na północy Polski. Później udało mu się przejąć telewizję Wisła posiadającą koncesję na nadawanie na południu kraju. Potem już tylko wystarczyło połączyć obie stacje i w ten sposób powstała telewizja TVN nadająca we wszystkich dużych miastach kraju, a następnie w całej Polsce. TVN 24, pierwszy w Europie Środkowej kanał informacyjny, który pochłonął 20 mln USD, wyglądał również na szalony pomysł. Amerykański CNN potrzebował pięciu lat, by wypracować pierwsze zyski, a działał na dużo, dużo większym rynku. Dziennikarze TVN nazywali nowy kanał „najdroższą telewizją zakładową na świecie”. W 2001 r. TVN 24 przyniosła 5 mln USD. straty. Wkrótce stała się najbardziej rentownym kanałem tematycznym w Polsce.

Janek bywał impulsywny. W 2005 r. kanały tematyczne TVN miały problemy w negocjacjach z operatorami kablowymi. Podczas jednego z przyjęć podszedł do menedżera dużej sieci i powiedział:  „Jak pana lubię i szanuję, muszę wyznać jedną rzecz. Jeśli będziecie tak z nami pogrywać, wejdziemy w wasz biznes. Groźbę zrealizował. Niespełna rok później wystartowała platforma cyfrowa N”.

Janek nie poprzestawał w ekspansji, nieustannie rozbudowywał korporację. Z jednego z ostatnich wywiadów prasowych, jakich udzielił: Pytanie: 'Mówi się o imperium medialnym ojca Rydzyka, a powinno raczej o medialnym imperium Jana Wejcherta?’ Odpowiedź: 'Nie lubię nazw imperialnych. Ale rzeczywiście razem z moimi partnerami udało nam się stworzyć grupę unikatową w skali światowej. W ramach jednego holdingu mamy i telewizję naziemną, i kanały tematyczne, kanał newsowy, portal internetowy Onet, sieć kin, platformę N i drużynę piłkarską Legia Warszawa… Można nas porównać właściwie tylko z Time Warnerem’.

Przesada? Nie. Stwierdzenie faktu. Janek był człowiekiem skromnym, zarazem realistycznie oceniającym swoje szanse i pozycję. Preferował partnerstwo, grę drużynową, w której jednak zawsze pozostawał liderem. I w firmie, i poza nią. Podwładni go lubili, ale też darzyli ogromnym respektem. 'Ujmujący uśmiech i uważne, stalowe oczy’ – wspominał go jeden z menedżerów ITI. Był obdarzony wielką kulturą osobistą, poczuciem humoru i naturalną charyzmą, wyznaczając standardy dla całej generacji polskich przedsiębiorców. W TVN nie stawiał wyłącznie na komercję. Zdecydował się stworzyć kanał non profit Religia. tv, aby „szerzyć w Polsce tolerancję’. Potrafił mnożyć pieniądze, 'co do centymetra’ wyznaczając sobie poziom ryzyka, ale też się nimi dzielić. Dyskretnie wspierał budowę wielkiego symbolicznego, patriotycznego dzieła Polaków – Świątyni Opatrzności Bożej. Równie dyskretnie, bez rozgłosu, nie szczędził pieniędzy na cele charytatywne. Do dziś działa z wielkim powodzeniem przy TVN Fundacja 'Nie jesteś sam’. Moralność i etyka nie były dla niego pustymi słowami. 'Janek wierzył w zasadę bumerangu – wyrządzona krzywda wraca do sprawcy’ – mówiła Aldona, jego małżonka.

Wielki smakosz życia

Niezwykle zdyscyplinowany, regularnie wstawał o czwartej rano, siadał za biurkiem i obmyślał strategię. Wracał do łóżka, spał do siódmej, zaczynał dzień od szklanki wody z cytryną, ćwiczył, medytował, dopiero potem zabierał się do pracy. Joga, którą nazywał żartobliwie 'bzikiem’ była dla niego szczególnie ważna zwłaszcza w ostatnim okresie życia. Zawsze też dbał o tężyznę fizyczną. Nurkował, uprawiał wspinaczkę górską, jeździł na rowerze, grał w golfa. Zainicjował, zresztą, budowę dużego pola golfowego pod Warszawą.

Przy nawale obowiązków służbowych był typem domatora w swoich trzech domach w Europie. Zawsze starał się znajdować czas dla żony, rodziny, swoich pięciorga dzieci o których staranne wykształcenie zadbał, których uczył poszanowania dla pracy i pieniędzy. Był wielkim smakoszem życia. Dosłownie i w przenośni. Pasjonował się fotografią. Kolekcjonował malarstwo, interesowała go przede wszystkim Ecole de Paris. Uwielbiał gotować, miał imponującą bibliotekę książek kucharskich, z których czerpał i których przepisy modyfikował pod swoje gusta i podniebienie. Preferował kuchnię francuską, sam robił stosowne zakupy na tamtejszych ryneczkach żywnościowych. Ale do legend wśród odwiedzających domy Wejchertów przejdą Jego pomysłu i wykonania: 'prawdziwy polski chłodnik’ (lżejszy niż tradycyjny, na bazie jogurtu i kefiru), 'baby chicken’ po polsku (z farszem), okoń morski (z cebulą, pomidorami, do tego trochę białego wina), czy zupa z wodorostów. Mało przy tym kto wie, że Janek namaścił na mistrza europejskiej kuchni Wojciecha Modesta Amaro. Amaro, kucharz z wieloletnim stażem, rodem z Sosnowca wygrał konkurs na prowadzenie restauracji w Londyńskim Media Club’ie (klub dziennikarzy) i planował, że zostanie tam na dłużej. Ale któregoś dnia wpadł na kolację do Media Club’u Janek. Niemal natychmiast ściągnął go do Warszawy żeby poprowadził eksperymentalną kuchnię w siedzibie Polskiej Rady Biznesu, w warszawskim Pałacu Sobańskich (staraniem Janka ów pałac został kupiony, z pietyzmem i starannością odrestaurowany). Amaro był szefem kuchni w Pałacu Sobańskich przez siedem lat, aż do śmierci Janka. We wrześniu 2011 roku otworzył własną restaurację Atelier Amaro. Atelier Amaro w 2013 roku uzyskało pierwszą w Polsce gwiazdkę przewodnika gastronomicznego Michelin.

’Na mojej stypie nie płaczcie, otwórzcie butelkę dobrego wina i powspominajcie dobre chwile’ – powiedział Janek niedługo przed odejściem. Spełnijmy zatem toast, lampką dobrego wina, za Pamięć o jednym z nielicznych przedstawicieli współczesnego renesansu.

Autor: Zbigniew Niemczycki
Fotografie: Judyta Papp

Zbigniew Niemczycki, właściciel i Prezes Curtis Group. Pełni funkcję Prezesa Polskiej Rady Biznesu już 4 kadencję. W Business Centre Club pełni funkcję Członka Rady Głównej. Absolwent Politechniki Warszawskiej, z tytułem inżyniera. Posiada licencję pilota na śmigłowce, także licencję pilota zawodowego samolotów. Jest zapalonym graczem w tenisa. Z zamiłowania Pana Zbigniewa Niemczyckiego do lotnictwa powstała firma lotnicza General Aviation świadcząca usługi tzw. małej awiacji, oraz Fundacja 'Polskie Orły’ – od 1995r. organizator Międzynarodowych Pikników Lotniczych w Góraszce. Laureat licznych odznaczeń. Za swoją pracę charytatywną w 1991 r. został odznaczony przez Papieża Jana Pawła II Krzyżem św. Grzegorza z Gwiazdą.